Witam was pourlopowo :)
Ciśnie mi się na usta "niestety", tak bardzo nie chciało się wracać! Ale po kolei, gdzie byliśmy? W naszych pięknych górach. Należę do tej grupy ludzi, którzy zdecydowanie wolą aktywny wypoczynek. Mnóstwo chodzenia, góra- dół, góra- dół.... Oj, mięśnie odczuły, miałam pewne podejrzenia, że moje ciało może się na mnie porządnie obrazić, ale na szczęście współpracy nie odmówiło ;)
Stwierdziłam też, że o wiele bardziej wolę wchodzić na szczyty niż z nich schodzić. Przy wchodzeniu głównie liczą się silna wola (lub cecha zapożyczona od osłów- uparcie) oraz ogólna wydolność organizmu. Ale z tym można sobie łatwo poradzić- łyczki wody i krótkie odpoczynki- by mięśnie się nie zastały... i w drogę! A przy schodzeniu, ojj... Kolana się trzęsą, stopy bolą, ogólnie kicha i uparte pragnienie by już natychmiast było się na dole. Czyli widać na moim przykładzie, że osoba bez jakiejś specjalnej kondycji może wybrać się w góry. Polecam, pupa i nóżki ładnie się wyrabiają ;)))
Gdzie byliśmy? Zakopane. Na Giewont wybieraliśmy się trzy razy. Szliśmy od Strążyskiej, czyli ok. 2,5- 3h drogi. Za pierwszym razem jak 2/3 mieliśmy za sobą zaczęło grzmieć. No to odwrót, dochodziliśmy do otwartych przestrzeni, więc głupi nie byliśmy. Za drugim razem już na samym początku zaczęło lać. Więc i my to olaliśmy i pojechaliśmy się wymoczyć do Aqua Parku na Słowację. I też było super. No i w koooońcu za trzecim razem się udało :D Tu chciałabym was przestrzec jeżeli ktoś się wybiera: uwaga na głupich ludzi w japonkach i na takich co gadają przez telefon lub robią sobie zdjęcia na etapie łańcuchów (to ostatni etap przed szczytem. By nie spaść w dół trzyma się łańcuchów i posuwa się ślimaczym tempem. Nie dość, że nie masz jak się oprzeć, stopa się ślizga, ale nieeee, trzeba czekać bo ktoś prowadzi rozmowę w stylu "nie mogę teraz rozmawiać... no na giewoncie.... no na łańcuchach już... tak... no zaraz szczyt... a jak u ciebie?" Aaaa!).
Ładnie widać Zakopane ze szczytu, prawda? :)
Szlak obieraliśmy codziennie inny, polecam np. wspinaczkę na Przysłop Miętusi. Widoki, kwiatki, satysfakcja gwarantowane.
No i spotkała też nas miła niespodzianka kiedy wracaliśmy z Morskiego Oka. Dosłownie 2 metry od nas przebiegła wpierw mamusia a zaraz za nią jej maleństwo. Jelonki. Tak piękne, że całe zmęczenie i irytacja tłumem odeszły w niepamięć (idąc na Morskie uzbrójcie się w cierpliwość. I omijajcie bryczki z konikami. Szkoda tych koników, ludzie, jesteście strasznie leniwi!).
Oj tak, fajnie było. Ale teraz trzeba wrócić do szarej rzeczywistości. Ale za to z nową energią, zapałem i pięknymi, czasem zabawnymi wspomnieniami :) Pozdrawiam was cieplutko życząc wam równie ciekawego wypoczynku, nieważne gdzie i jak długo :)