środa, 17 października 2012

Moja esencja jesieni...

Każdej z nas słowo jesień kojarzy się z czymś innym, a to z pięknymi złotymi liśćmi, z kasztanami i żołędziami z których można ze swoimi pociechami tworzyć zabawne ludziki. Z soczystymi jabłkami, z których później powstaną kompoty lub pachnące cynamonem szarlotki. Wymieniać można bez końca. U mnie niestety natarczywie wysuwają się na przód myśli o deszczach lub brakiem jakże potrzebnego mi słońca w dużych ilościach. Bardzo staram się z tym walczyć i szukać tych dobrych stron. No i jak to mówią "szukajcie a znajdziecie" :)
Dla mnie jesień oznacza orzechy. Zwłaszcza laskowe, które uwielbiam i na ich widok zawsze cieknie mi ślinka. A jak pomyślę o nich zatopionych w czekoladzie lub zmielonych i dodanych do jakiegoś ciasta... Ajajaj!


Uwielbiam swojego Dziadka do Orzechów. Mamy go odkąd pamiętam a i pewnie moja mama czy dziadkowie wiedzieliby więcej na jego temat. Uwielbiam takie przedmioty z duszą. I może nie jest najwygodniejszy w użyciu to nie zamieniłabym go na żaden inny.


Co jeszcze lubię w jesieni? Chyba ten moment kiedy moja kotka odczuwa (tak samo jak pańcia) brak słońca i tego ciepełka. Szuka wtedy go na naszych kolanach. A jak już na nie wskoczy, oczywiście uprzednio się przeciągając o krzesełko na którym siedzimy zaczyna dawać koncert mruczenia. Co jest niesamowicie przyjemne ;)

Pozdrawiamy Was więc bardzo mrucząco! Obyście znalazły własne dobre strony jesieni by każdego dnia choć przez chwilę się uśmiechać :)

1 komentarz: